6 czerwca 2014

Esej na blogu, czemu nie? (piątek z... "Igrzyskami śmierci")

Uroki studiowania filologii polskiej są różne. Ostatnio na zaliczenie jednego z przedmiotów miałam za zadanie napisać esej o wybranej książce. Padło na Igrzyska śmierci. A że chyba nie poszło mi najgorzej - moimi wypocinami podzielę się na blogu :)


Wesołych Głodowych Igrzysk! I niech los zawsze wam sprzyja! Wstyd się przyznać, ale pierwszy raz z tym zdaniem miałam do czynienia na sali kinowej. Szłam na Igrzyska śmierci, nie mając pojęcia, że film jest adaptacją książki. Ba, jednej z książek, składających się na trylogię! A generalnie nie mam w zwyczaju chodzić na ekranizacje dzieł, których wcześniej nie przeczytałam. Po ponad dwóch godzinach spędzonych w kinie wiedziałam jedno – chcę, muszę przeczytać tę książkę! Byłam zachwycona. Zastanawiałam się, jakim cudem mogłam wcześniej o niej nie wiedzieć?

Braki w lekturze nadrobiłam bardzo szybko. Na szczęście koleżanka, która wyciągnęła mnie na film, jest posiadaczką Igrzysk śmierci w wersji książkowej, więc mogłam je od niej od razu pożyczyć i zagłębić się w świat Kapitolu na kilka dni. Nie jest żadną tajemnicą, że bardzo lubię młodzieżowe książki i przy takich właśnie najmilej spędza mi się czas. Nie będę na siłę wmawiać innym, że skoro jestem po pięciu latach polonistyki, to sięgam tylko i wyłącznie po poważne i ambitne dzieła literatury. Nie, wychodzę z założenia, że każdy człowiek ma prawo do takich rozrywek, które sprawiają mu przyjemność. I naprawdę nie ma niczego złego w tym, że jesteś poważnym biznesmenem, a w wolnym czasie lubisz czytać Zmierzch. Dlatego ja otwarcie mówię o mojej sympatii do Igrzysk śmierci, nawet jeśli ktoś zarzuca mi, że to „książka dla dzieciaków”.


Fakt, że najpierw natrafiłam na film, oczywiście nie był tak całkowicie pozbawiony sensu. Dzięki temu podczas lektury każdy z bohaterów miał już swoją twarz – należącą do aktora czy aktorki, którzy wcielili się w role poszczególnych postaci. Wręcz nie wyobrażałam sobie później Katniss bez twarzy Jennifer Lawrence!

Igrzyska śmierci to książka skazana na sukces. Fabuła prowadzona w narracji pierwszoosobowej pozwala czytelnikowi już od samego początku utożsamić się z Katniss – główną bohaterką. Różnorodność opisów, częste i wielokrotnie zaskakujące zwroty akcji, brutalne sceny walki – to wszystko tworzy z Igrzysk śmierci powieść sensacyjną na światowym poziomie. Po powodzi i innych kataklizmach z Ameryki Północnej zostaje naprawdę niewiele. Ludzie głodują i walczą o przetrwanie. Czymś nowym dla odbiorcy jest więc alternatywna wizja świata, rządzący Kapitol i podlegające mu bezwzględnie 12 dystryktów (trzynasty z nich został zrównany z powierzchnią ziemi, jako kara za bunt), z których każdy specjalizuje się w czymś innym. Głodowe Igrzyska są nie do przyjęcia dla człowieka żyjącego w naszych czasach. Bo jak można co roku stawiać na ślepy los, wybierać dwie młode osoby z każdego dystryktu i kazać im walczyć ze sobą o życie? A z takim właśnie światem musimy się oswoić, kiedy „wchodzimy w skórę” Katniss.


No właśnie, kim tak właściwie jest Katniss Everdeen? To sarkastyczna i uparta nastolatka, bardzo odważna jak na swój wiek. Bez chwili zastanowienia zgłasza się jako ochotnik, aby zastąpić w Głodowych Igrzyskach swoją młodszą siostrę, która została do nich wylosowana. Ma w sobie instynkt opiekuna rodziny, po śmierci ojca to ona zaczęła czuwać nad domem. Katniss często poluje poza dystryktem, co daje jej coraz lepsze umiejętności posługiwania się łukiem oraz kamuflażem. Wydawać by się mogło, że to postać idealna, waleczna, troskliwa. Jest jednak w niej coś, co potrafi irytować czytelnika. Jej niezależność i samodzielność są momentami zbyt trudne. Aż ma się ochotę krzyknąć: „Dziewczyno, posłuchaj dobrych rad innych! Nie zamykaj się na uczucia! Nie bądź taka uparta!”.

Razem z Katniss, Dystrykt 12 w Głodowych Igrzyskach reprezentuje Peeta Mellark. Syn piekarza, a zarazem chłopak, który uratował kiedyś życie głównej bohaterce. Peeta to taki trochę „literacki ideał faceta”. Jest skromny, odważny, lojalny i… na zabój zakochany w Katniss, która odrzuca jego uczucie. Osobiście kibicowałam mu do samego końca trylogii, aby w końcu udało mu się zdobyć tę miłość. Czy się nie zawiodłam? O tym trzeba przekonać się samemu, bo nie mam zamiaru nikomu psuć radości z czytania! Na marginesie dodać jednak muszę, że na moją sympatię z pewnością miał wpływ niesamowicie „sympatyczny pyszczek” filmowego Peety, któremu Josh Hutcherson nadał wiele uroku.

najsympatyczniejszy Peeta! ;)

Streszczanie książki mija się tutaj z celem, ale mogę zapewnić, że podczas lektury Igrzysk śmierci czytelnik przeżywa cały wachlarz emocji. Będziemy się bać, oburzać, śmiać i płakać. To lektura, wobec której nie można pozostać obojętnym. Powieść wywarła na mnie ogromne wrażenie. Wciągnęła mnie bez reszty, do tego stopnia, że lekturze podporządkowałam całą resztę planu dnia. Autorka z pewnością bardzo dokładnie przemyślała napisanie Igrzysk… i wydaje mi się, że niektóre sceny napisane były już z myślą o ekranizacji. Lecz z pewnością wychodzi im to na dobre, gdyż dzięki temu opisy są barwne i dokładne. Działają na wyobraźnię. Akcja toczy się szybko, ale równocześnie zostawia czas na przemyślenia czytelnika.

Omawiając cały urok Igrzysk śmierci i ich niewątpliwy sukces, warto wspomnieć o tym, jak olbrzymi kawał pracy odwalili polscy tłumacze. Moim zdaniem przekład jest genialny, a zadanie, którego się podjęli, nie należało do najłatwiejszych. Bo jak po polsku nazwać ptaka, którego nazwa została wymyślona przez autorkę na potrzeby książki? I tak oto „mockingjay” stał się naszym „kosogłosem” – i przyjął się bardzo dobrze wśród czytelników.

Jestem typem człowieka, który dużo bardziej lubi książki od ich filmowych adaptacji, ale muszę przyznać, że do ekranizacji Igrzysk śmierci wracam często, bo ją najzwyczajniej na świecie bardzo lubię. Ten film udowadnia, że nie zawsze produkcje robione na bazie książkowych hitów dla młodzieży, muszą być płytkie, głupie albo po prostu źle zrobione. Młodzi aktorzy także potrafią prezentować sobą dużo więcej, niż by się od nich spodziewano. Ba, są prawdziwi w tym, co robią! Igrzyska śmierci zostały zrobione mądrze, a ich bohaterowie to ludzie z krwi i kości, walczący o swoje życie i o to, aby zwalczyć terroryzm Kapitolu. To jeden z lepszych filmów dla młodzieży ostatnich lat – jak widać nie tylko wampiry podbijają serca młodych.

Osoby, które mnie znają, wiedzą, że jestem z reguły oszczędna w słowach, a dodatkowo nie lubię spoilerować czy też psuć komuś frajdy. Dlatego w tym momencie chyba powinnam skończyć mój wywód na temat Igrzysk śmierci i mieć nadzieję, że może dzięki mnie ktoś sięgnie po tę książkę, a potem obejrzy film. Bo naprawdę warto!


~ Pisklu

2 komentarze:

  1. Chyba też przeczytam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna recenzja, bardzo przyjemnie się czyta. Muszę oglądnąć ten film i przeczytać książki :)

    OdpowiedzUsuń