Muzyk. Wokalista. Piosenkarz. Producent. Aktor. Tancerz. Ikona. Prezydent popu. Książę popu. Mistrz. To tylko kilka z wielu określeń człowieka, który we wtorkowy wieczór zaczarował gdańską PGE Arenę. Justin Timberlake, bo o nim tu mowa, wraz z The Tennessee Kids przygotowali dla ponad 40 tysięcy widzów niesamowite show, pełne muzyki, śpiewu, tańca, wizualizacji i niezapomnianych wrażeń. Nas oczywiście nie mogło tam zabraknąć, dlatego chcemy podzielić się z Wami tym, co działo się w Gdańsku oraz odczuciami po koncercie.
fot. Tomek Torres |
4/5 Tratwy już od lutego wiedziało, że 19 sierpnia będzie niezapomniany. Począwszy od nerwów związanych z kupnem biletów (nie tak łatwo zamówić 7 sztuk, najlepiej jeszcze obok siebie), przez wrzucanie co jakiś czas linków z teledyskami oraz odliczaniem dni, aż do momentu wyjazdu. Spotkałyśmy się na dworcu PKP w Gdańsku, przywitałyśmy się z resztą znajomych, szybka szamka, rozeznanie się w terenie i czasie i mogłyśmy ruszyć pod PGE Arenę. Najlepszym rozwiązaniem była SKM-ka, więc nią pojechałyśmy, a razem z nami tysiące fanów Justina. Niektórzy z nich byli ubrani w garnitury i muszki oraz kapelusze, czyli znaki rozpoznawcze JT. Wszędzie można było dostrzec poruszenie, ekscytację i oczekiwanie na wieczorny koncert. Kiedy już udało nam się dotrzeć pod stadion zastałyśmy tłumy stojące pod bramami wejściowymi. Organizacja była jednak całkiem w porządku i o czasie weszłyśmy do środka. Każdy uczestnik koncertu otrzymał darmowe wydanie Naszego Miasta, w pełni poświęconego Justinowi. W gazecie można było przeczytać o przygotowaniach, wrażeniach innych gwiazd wybierających się na koncert, życiu Justina w pigułce oraz sprawach organizacyjnych. Dość szybko znalazłyśmy swoje miejsca (siedziałyśmy na górnej trybunie) i pozostało nam oczekiwanie na gwiazdę wieczoru. Na naszych miejscach znalazłyśmy przyklejone serduszka z napisem "We love you Justin", które potem zostały użyte podczas jednej z wykonywanych piosenek. Z minuty na minutę tłum ludzi zwiększał się zapełniając płytę stadionu i trybuny. Przed Timberlake'iem jako support pojawił się DJ Freestyle Steve, puszczając energetyczne utwory i jednocześnie rozgrzewając publiczność. Ale to na tego pana, który krótko po 21:00 wszedł na scenę czekała cała Polska...
fot. Grel |
Zaczęło się od intro, jakim jest piosenka "My way" Franka Sinatry, żeby później wybrzmiały pierwsze dźwięki "Pusher Love Girl", publiczność oszalała z radości, a my razem z nią. Podczas "Future Sex Love Sound", czyli trzeciej piosenki cała PGE Arena uniosła serca w górę tworząc przepiękną oprawę tego show. Nie przeszło ono bez echa, sam Justin po piosence stanął zaskoczony i nie wiedział co powiedzieć ;)
Justin oraz The Tennessee Kids zagrali dla gdańskiej publiczności wiele wspaniałych utworów takich jak między innymi "Like I Love You", "My Love", "TKO", a podczas "Until The End Of Time" na prośbę samego Justina cały stadion uruchomił swoje latarki w telefonach i stworzył niesamowity klimat.
fot. Justek |
Następnie wybrzmiały takie hity jak "Cry Me a River", "Senorita", czy też cover Jacksons 5 "Shake your body". Bez bicia przyznaję, że podczas "Not a Bad Thing" popłakałam się jak dziecko... spojrzałam przez lornetkę na ogromny ekran, zobaczyłam Justina grającego na gitarze i tak naprawdę dopiero wtedy dotarło do mnie że serio bawię się na Jego koncercie, a sam Timberlake JEST na scenie i dzięki niemu spełniają się marzenia wielu fanów. Po niej razem z Justinem cała arena zaśpiewała "What Goes Around...Comes Around", a także "Suit&Tie". I kiedy większość myślała, że to już koniec, ponieważ jupitery na stadionie zostały zapalone, zostaliśmy miło zaskoczeni - koncert trwał dalej! "Sexy Back", a na finał "Mirrors" śpiewane przez 42 tysiące gardeł zgromadzonych tego wieczoru na stadionie. Po takim koncercie ciężko było zasnąć...
fot. Tomek Torres |
Cały koncert mogę nazwać jednym wielkim KOSMOSEM. Uroki stadionu nie pozwoliły w pełni nacieszyć się idealnym odbiorem, ponieważ siedziałyśmy stosunkowo daleko od sceny i dźwięk lekko się odbijał, ale i tak było naprawdę całkiem w porządku. Nadal nie potrafię wyjść z podziwu tego co ekipa JT przygotowała dla polskich fanów i chociaż kilku piosenek zabrakło, myślę, że nie możemy narzekać - niecodziennie taka gwiazda pojawia się w naszym kraju. Potwierdza się fakt, że publiczność z Polski jest oddaną i jedną z najlepszych. Emocje jakie towarzyszyły nam podczas całego wieczoru są tak wielkie, że nie jesteśmy w stanie oddać ich za pomocą jednej notki. Każdemu z Was życzymy tego, abyście kiedyś mogli doświadczyć takiego magicznego koncertu. Według nas (i nie tylko) był to jeden z najlepszych koncertów w Polsce ever, jak i nawet nie najlepszy. Marzenia się spełniają - a ja i reszta Tratwy jesteśmy tego dobrym dowodem. Krótko po koncercie żartowałyśmy sobie, że jedziemy dalej na następny, nieważne, że za morze ;) Jedno wiemy na pewno - jeśli Justin wróci (a jesteśmy przekonane że tak się stanie), pojawimy się na kolejnym... i kolejnym... i kolejnym :)
A może ktoś z Was był też tego wieczoru w Gdańsku i chce podzielić się swoimi wrażeniami? Czekamy!
Pozdrawiam w imieniu całej Tratwy :) Grel.
Byłam i było najlepiej na świecie!!!! <3 mega! Www.llealicious.blogspot.com
OdpowiedzUsuńMistrz! <3
OdpowiedzUsuńkoncerty są świetne :)
OdpowiedzUsuń